sobota, 25 lipca 2015

Polska - mój kraj, taki piękny

Jestem Polakiem i dużo by o tym pisać. Polacy - nacja paradoksów. Skomplikowana ta nasza mentalność, a jeszcze dobitniej sobie to uświadamiamy przebywając za granicą. Właściwie każdy takiej emigracji powinien chociaż na trochę doświadczyć, żeby na to wszystko zerknąć świeżym okiem. Od razu zaświadczam, że nie chodzi o podejrzenie innych narodów, jak funkcjonują, jak się rozwijają i jak się kreują. Nie! Tu chodzi o spojrzenie na samych siebie. Z boku. Bez tej odwiecznej samokrytyki. Bo nie mamy czego się wstydzić. 

123 lata rozbiorów, wojen i komunizmu zrobiło swoje, a te dwadzieścia kilka lat to dopiero początek długiej drogi wyjścia z zaścianka mentalnego parobka. Każdego z nas wciąż niesie naiwny kapitalizm cwaniactwa. Nie wiem czy się tym chwalić czy nie.  "Polak to, Polak tamto, Polak naprawi, Polak potrafi". No i kombinuje taki Polak, żeby mu się udało. Żeby chociaż przez chwilę żyć w poczuciu wyższości nad innym, a jeszcze lepiej jak tą osobą będzie drugi rodak, bo "innym" nie trzeba nic udowadniać. Po co? I tak większość ma nas w głębokim poważaniu. Za kilka lat teoretycznie (tudzież statystycznie) będziemy najbardziej wykształconą nacją na świecie, tylko co z tego… jeżeli nie idzie za tym wiedza. A może jesteśmy za bardzo przeintelektualizowani tą edukacją? Mamy na tym punkcie fioła. Kpimy z Amerykanów którzy nie wiedzą gdzie leżą Węgry, ale ilu z nas potrafiłoby z dokładnością wskazać stan Utah?

Sęk w tym, że inne narody w moim mniemaniu żyją w słusznej ignorancji. Nie muszą wiedzieć gdzie leży Polska. Bo na co im ta wiedza. Taki Polak tylko od zawsze wszystko musi wszystkim udowadniać co i tak zresztą mu się nie udaje. Boimy się popełniać błędy a nasze zakompleksienie wychodzi zaraz po przyjeździe do innego kraju. Na każdym kroku... ale komu my niby odstajemy i w czym? Nie ma u nas językowych ignorantów. Każdy sobie jako tako poradzi… Jesteśmy przecież na ósmym miejscu pod względem znajomości języka angielskiego i to tylko dlatego, że umiejętności ludzi starszych skupione były na języku rosyjskim. A jak szybko się asymilujemy… Już  teraz wyrastają powiedzenia typu: "Tyle mi się rzeczy na obczyźnie nie podoba że czuje się jak u siebie".

Kompletnie nie umiemy się za granicą promować. Inni z jakichś pierdół jak angielska herbata, duńskie masło, włoskie kopytka (gnocchi) potrafili wyrzeźbić nimi swoją markę. O pierogach już też słyszałem, że pochodzą z rejonu morza środziemnego (!). My wszystkiemu co nasze umniejszamy mimo że są wytwory, które w zagranicznych konkursach zdobywają najwyższe szczyty. Polski produkt generalnie jednak ujmując nie istnieje. No, ale komu jesteśmy winni. Żyjemy w mniemaniu, że musimy trwać w poczuciu niższości, mimo że niczym innym nie odstępujemy. Tylko jak inni mają mieć szacunek do nas, skoro my nie mamy go do siebie i niech nadobnym tego przykładem będą tak bardzo "patriotyczne" lincze naszych barw 11 listopada. 

Rozumiem też dystans, który tak bardzo kochamy. Polubmy więc kolejną stronę, tudzież fanpage o "Polakach cebulakach" co by śmieszniej nam się żyło w tym ponurym kraju, w którym od dzieciństwa wpaja nam się zasady braku zaufania, nienawiści i deptania po trupach. Ba, żeby to chociaż zdrowy nacjonalizm był, ale okazuje się, że dyktuje się nam rywalizować z każdym. Jeśli uda się to w Polsce dostajemy bonus w postaci pyrrusowego poczucia partactwa, które tak lubujemy, plus możliwość spowolnienia przeciwnika, który przecież w gruncie rzeczy z rozwojem Polski nie ma nic wspólnego. A, no i jeszcze patriotyczny boost do podpieprzenia kolejnych osób. Sami implementujemy w sobie lęk przed innymi. Sukces w Polsce porównywalny jest ze złem koniecznym. Komuś się udało? Coś w tym momencie musi z taką osobą nie grać. Przecież nikt nie uwierzy, że ktoś na to zasłużył  głęboką i uczciwą pracą. Jasne, że i tacy się znajdą, ale to generalizowanie staje się powoli naszą tradycją. Wszystko tu wydaje się być problemem.  Stereotypy też się wprawdzie skądś biorą, no ale… spójrzmy na to trochę bardziej obiektywnem okiem.

To nasza kultura podcina nam skrzydła. Jak zaczniemy myśleć o wykorzystaniu naszego potencjału to od razu wylewa się w nas żółć, bo przecież inni zaczną nas o coś podejrzewać więc po co właściwie się wybijać… i tak żyjemy w tym błędnym kole strachu. Zamiast budować konstruktywny dialog, wolimy uprzedzić innego atakiem. Skąd ta podejrzliwość? Po prostu nie chcemy być zranieni, jak wielokrotnie to nas dotykało na kartach historii. Ale przecież jak ciężko coś wytłumaczyć to najlepiej skopiować zachowanie innego. Brniemy w ślepy zaułek nieufności! Zaledwie 12% społczeności wierzy innemu Polakowi…. Kurde, skąd to się wzięło? Czy tak trudno uwierzyć w pozytywne intencje innego? Wyjazdy nam pomagają. Migając się z innymi, zmieniamy nasze poglądy, ale czy aby na pewno wobec innego Polaka? Ot ujawnia się tu nasza polska podejrzliwość i odwieczny kulturowy sceptycyzm. To niestety nie ulega zmianie.

Nie rodzimy się liderami, szefami korporacji, prawnikami, ani emigrantami. Sami musimy sobie to wszystko wpoić. Tylko jak mamy to robić, kiedy już na kartach historii czytamy o naszym upodleniu. Patriotyzm? Właściwie nie wiem w czym się ma przejawiać. Terminologia chyba ulega nagięciu. My nawet nie dbamy o to, żeby za granicą nas inaczej postrzegano. Po tylu latach nadal pojawiają się tacy, którzy nie wiedzą że istnieje język polski, nota bene, jeden z najstarszych języków świata, a matka Rosja poszła wydoić tylko krowę. Chopin był genialnym Francuzem, komunizm zasypał berliński gruz, a Curie-Sklodowska, bo przecież nie Skłodowska nadal brandzluje z polonem, tudzież franconem na tle trójkolorowej flagi. Jak by tak wszystkiego się dopatrzeć, to nie ma nic i nikogo kto by nas godnie reprezentował. No, ale inni patrzą na samych siebie w liczbie mnogiej, jako naród, ciut niewybrany, którego siłą jest właśnie spójne społeczeństwo. My takiego jeszcze paradoksalnie długo nie będziemy mieć. My wolimy żyć w izolacji. Byliśmy i jesteśmy uciśnioną nacją, ale jeżeli sami sobie nie pomożemy to inni nam w tym też nie pokierują. Jest u nas pewna doza mentalności Sambo. Tak jak Afroamerykanie wpoili sobie z góry przypiętą etykietę agresji Białych, tak my wpoiliśmy sobie nieufność, nie tyle do innych nacji, co do drugiego człowieka. Sęk w tym, że wszystko ma swój początek na naszych polskich podwórkach.

Ale co ja pisze... Przecież Europa nas kocha. Szanuje. W ogień za nami pójdzie. Historia lubi się powtarzać, ale Polacy niestety poza niewieloma wątkami tak lubianej przez nas martyrologii i patriotycznego etosu zapominają o tych najbardziej znaczących dla nas faktach. Ale co tam... Idźmy dalej. Naprzód ekonomicznej globalizacji. Przecież prawie dorównujemy bogatym krajom… Prawie… ale kto bogatemu zabroni. Na wojnie pomagaliśmy Wielkiej Brytanii, Włochom, Francji, które począwszy od zawiązania planu Marshalla przecież tak pięknie nam się odwdzięczają, to teraz możemy zwrócić nasza uwagę na Afrykę, Bliski Wschód, Grecję czy też na tak wyczekującą naszej pomocy Ukrainę. Podobno przy tym ostatnim punkcie pełnimy ważną rolę, tylko czemu przy neo-weimarskim trójkącie Niemiec, Francji i Rosji nie ma naszego Orła przy negocjacjach. Dalej, kto bogatemu zabroni. Karma na pewno się do nas prędzej czy później zwróci. Naprzód huraoptymizmowi naszej potęgi! 

Lubimy żeby nas wykorzystywano. Taki ideologiczny masochizm z którego zrodzony "drenaż mózgów" tworzy odsiewnię polskiej myśli. Tak genialnej, że sprzedajemy pomysły szybciej niż wchodzą one w życie. No bo przecież nikt nie usłyszy o Polskim grafenie, bo nie my zaczęliśmy go produkować. Sami się o to prosimy, nawet największe geotermiczne zasoby Europy, która posiadamy (!) nie są wykorzystywane nawet w połowie możliwości. Nafta to też mało przełomowe odkrycie. Mikołaj Kopernik przepisał wszystko od Galileusza. Enigma to powtórka z rozrywki brytyjskich dekoderów. Jan III Sobieski we Wiedniu zatrzymał muzułmanów pijąc z nimi za dużo angielskiej herbaty, podobnie w przypadku Bolszewików w 1920, którzy zawrócili przed wojskami Piłsudskiego i zrezygnowali z podboju kulejącej Europy zapewne po prośbie ambasadora Francji. Bitwa pod Hodowem? Cóż, stosunek "żołnierzy" 400 do 40.000 raczej nie zrobi na nikim wrażenia, toteż dobrze że nikt o tym nie wspomina. Anglicy to co innego, im wystarczy wielka bitwa pod Barfleur i La Hougue.... Nasze potyczki, jak obrona Wizny przedstawiają Szwedzi z zespołu Sabaton, no bo my na to czasu raczej jak nieznaleźliśmy, tak i nieznajdziemy. Kuriozum? Ludzie, przecież nikt o nas filmów za granicą kręcić nie będzie… I lepiej niech nie kręcą, bo jak już taki powstanie to znajdą się kolejni malkontenci, jak Ci którzy psioczyli na drastycznie "antypolską" "Idę" Pawła Pawlikowskiego.

Kiedyś to mieliśmy renomę co? Powspominajmy i zatopmy się w tej historyczno-politycznej utopii, która dziś szans na restaurację nie ma. Dziś jesteśmy skulonym psem, który warczy kiedy mu się na to pozwoli i kiedy dawno jest już wszystko ustalone i zapisane umowami.  Statystyki nie są tu ważne. Nie wiem ile nas jest za granicą i ile już wyjechało, ile już nie wróci, bo dokąd. Do Państwa, w którym większość garnie wszystko dla siebie? Społeczeństwo tak nie funkcjonuje, ale nie trzeba przecież wybiegać tak daleko w administracyjne kręgi. Przyznam się, że nie spotkałem drugiej tak krótkowzrocznej nacji, która za granicą w nielicznych przypadkach tworzy swoje etniczne grupy. Polacy trzymają się ze wszystkimi, aby tylko nie trzymać się z innymi Polakami. Czemu się jednak dziwić, skoro większość dławi egoizm i czubek swojego własnego nosa. Sami przez tą zakorzenioną samokrytykę widzimy się w takich barwach więc dlaczego mielibyśmy ufać drugiemu, który przecież z krwi i kości jest równy nam. Lepiej nie ryzykować. Sorry, taki mamy klimat. 

Za granicą szukamy pozytywnego wsparcia, którego w marazmie polskiego zaścianka nie można znaleźć, ale to nie wina Polski tylko naszego nastawienia. Chociaż technologicznie poszło wszystko do przodu, mentalnie jesteśmy jeszcze w poprzednim stuleciu, skuci kajdanami socjalizmu. Czas się jakby zatrzymał i dopiero zaczynamy nakręcać ten zegar ewolucji. Na szczęście z tego emocjonalnego zaułka wychodzimy. Co by nie mówić… naprawdę wychodzimy, tyle że wolnymi krokami. Nie musimy przecież tak koniecznie innych krytykować, żeby wzmocnić wartość naszych idei. Prawda? Dlaczego budujemy siebie niszcząc innych. Tak to chyba nie działa, bo jeśli ktoś prezentuje sobą pewną wartość, to nie musi chyba udowadniać tego wywyższając się nad innymi. No i weź tu mi zaprzecz!
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -